Gdy krew zalewa czytelnika #2 Jana Sowy Fantomowe ciało króla, a raczej podgrzewany kotlet. Część 1.
O
„Fantomowym ciału króla. Peryferyjnym zmaganiu z nowoczesną
formą” Jana Sowy napisano jak dotychczas w publicystyce naukowej i
popularno-naukowej dość dużo. Nie będziemy przywoływać tutaj
tych tekstów, gdyż każdy może je znaleźć w odmętach
internetowych cmoknięć zachwytu. Niniejsza analiza nie pretenduje
do pełnej recenzji książki, a jest jedynie refleksją i
komentarzem do niektórych fragmentów dzieła, budzących
wątpliwości metodologiczne i interpretacyjne.
Zastrzeżenia
te mają charakter przestrogi: brakiem znajomości warsztatu
historyka, nie można nadrobić doktryną i publicystycznym
bajdurzeniem, które prowadzą w badaniach naukowych do żałosnych
efektów. Napiszmy więc na początku, że książka J. Sowy nie jest
dziełem naukowym, lecz zbiorem myśli politycznych.
Najpierw,
aby dobrze zrozumieć sedno podejmowanej sprawy, musimy pochylić się
nad problemem teorii nauki, a zwłaszcza demarkacji wiedzy - co
ważne - w naukach społeczno-humanistycznych, albowiem w nauce
ścisłej takiego problemu nie ma (przykładowo fizyk nie będzie
stosował materializmu dialektycznego jako metody badawczej, bo
zostanie po prostu wyśmiany w środowisku, z uwagi na błąd
warsztatowy uniemożliwiający sformułowania poprawnych wniosków).
Chodzi nam głównie o to, aby odróżniać metody badawcze od
doktryn. Na przestrzeni lat w historiografii wypracowano takie
narzędzia jak refleksja pierwsza o dziejach (interpretacja
światopoglądowa – w tym miejscu nota bene zatrzymują się
zwolennicy fantazmatu Wielkiej Lechii), po której powinna następować
refleksja krytyczna (interpretacja naukowa, czyli oparcie się o
narzędzia poznawcze w obrębie dyscyplin, które pozwalają na
zweryfikowanie faktów, stwierdzeń, źródeł, etc.). Jednak
refleksja krytyczna może też nie mieć charakteru naukowego, tylko
subiektywnego kojarzenia pewnych twierdzeń naukowych, pasujących do
naszego światopoglądu.
Takie
właśnie wrażenie mamy po lekturze dzieła Jana Sowy „Fantomowe
ciało króla”. Autor bierze konkretne tezy z historiografii
(mądre lub głupie) i interpretuje te ustalenia na własną modłę,
samemu nie stawiając nowych tez, a więc nie ustalając niczego
nowego. Jego wypowiedzi cechują się nieznośną grandilokwencją, a
niekiedy są wręcz bełkotliwe. Zdajemy sobie jednak sprawę, że ta
książka może zaciekawić kogoś, kto zajmuje się dziedzinami
pokrewnymi lub odrębnymi od historii, bo czytać ją można na wiele
sposobów. Jednak dla nas - historyków - jest nieświeżym,
podgrzewanym kotletem (ble!).
Autor
w swoich zamierzeniach, chciał na nowo zinterpretować historię
Polski, nie badając tekstów źródłowych. Myślą przewodnią
autora jest przedstawienie Rzeczpospolitej jako fantomu, czegoś, co
w istocie nigdy nie istniało w wymiarze realnym, lecz symbolicznym,
czymś co
położyło cieniem na losach Polski od wczesnej nowoczesności w XVI
i XVII wieku, przez rozbiory aż po czasy współczesne
(fragment z okładki). Książkę naukową
definiują narzędzia poznania, tak więc skupmy się wpierw na tych
fragmentach, w których autor omawia wybór metodologii.
Po pierwsze, stosuję metodologię długiego trwania […] [wykształcona przez francuską szkołę historyczną „Annales”, polega ona na badaniu przeszłości w perspektywie kilku stuleci, dzięki czemu lepiej uchwytne są przemiany cywilizacyjne – przyp. SigA] Drugim ważnym elementem mojej perspektywy badawczej jest geograficzny holizm. Założenie to podzielam z przywoływanymi powyżej badaczami, takimi jak Immanuel Wallerstein, Fernand Braudel czy polska szkoła historii gospodarczej. […] [teoria ta głosiła, że nie da się zrozumieć procesów w państwie, bez szerszego kontekstu społecznego i regionalnego – przyp. SigA] Po trzecie wreszcie, chociaż moje dociekania moje charakter społeczno-kulturowy i można najprościej zaklasyfikować je jako kulturowo-historyczną socjologię zacofania, zdecydowanie nie zgadzam się na ograniczenie metod badawczych do koszyka narzędzi (konceptualnych i metodologicznych) jednej tylko dyscypliny. […] Podział wiedzy na dyscypliny powstał jako instytucjonalny artefakt wynikający ze sposobu organizacji przedsięwzięcia, jakim jest nauka. Granice dyscypliny nie odzwierciedlają jakichkolwiek obiektywnych podziałów w świecie na zjawiska ekonomiczne, społeczne, psychologiczne itd. Nawet samo odróżnienie nauk społecznych i humanistycznych wydaje się wątpliwe, bo czy istnieje społeczeństwo bez ludzi albo człowiek bez społeczeństwa? W związku z tym staram się też konsekwentnie unikać określenia „interdyscyplinarny”, które pod płaszczykiem metodologicznego postępu kryje de facto reakcyjną obronę istniejących dyscyplin. Nie mogłaby istnieć interdyscyplinarność, gdyby równolegle nie istniały odrębne dyscypliny. O wiele bliższe byłoby mi określenie takie jak unidyscyplinarność czy postdyscyplinarność (s. 28–30)
Typowy
dla postmodernizmu bełkot. Przykre jest to, że tak wielu ludzi się
na to nabiera, podobnie jak na hasła o postczłowieku, postnauce czy
postspołeczeństwie. Czyli co? Kulturoznawstwo czy socjologia to
kosz na śmieci, do którego można wsadzić wszystko? Co jest
przedmiotem poznania unidyscyplinarności czy postdyscyplinarności?
Książka Jana Sowy stała się podstawą do uzyskania habilitacji
przez autora. Według treści ustawy o stopniach naukowych i tytule
naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki z dnia 14 marca
2003 roku (art. 16, ust. 1 i 2), stopień naukowy doktora
habilitowanego można uzyskać w danej dyscyplinie nauki, na
podstawie osiągnięcia naukowego. Jak to jest więc możliwe, że
Jan Sowa otrzymał stopień habilitanta, za swoją książkę
„Fantomowe ciało króla”, mimo, że jak twierdzi, jego praca
badawcza jest unidyscyplinara i postdyscyplinarna, czyli napisana
poza obrębem danej dyscypliny naukowej? Po drugie, to co w swojej
książce autor przedstawia, nie ma naukowego charakteru, a jest
zbiorem myśli (doktryn) politycznych. Od kiedy więc tytuły naukowe
przyznawane są za publicystykę? Widać to w szczególności po
przypisach i bibliografii. Nie znajdziemy tam wielu podstawowych
pozycji z zakresu syntezy dziejów Polski. Publikacje, z których
korzystał J. Sowa wybierane były dość wybiórczo, ale do tego
jeszcze wrócimy.
Niniejsza książka jest także próbą uzupełnienia luki, jaką w polskiej myśli społecznej stanowi brak systematycznej i kompleksowej reinterpretacji polskiej historii społecznej, kulturowej, gospodarczej i politycznej – czy też, mówiąc ogólnie, polskiego habitusu – przy wykorzystaniu takich narzędzi teoretycznych jak studia postkolonialne, teorie zależności, teologia polityczna, psychoanaliza oraz teoria hegemonii. To więc próba przepisania faktów i narracji, które są powszechnie znane, interpretowane jednak – w mojej opinii – w niekompletny, a czasem błędny sposób. Celem, który sobie tu wstawiam, jest zbadanie specyfiki polskiego habitusu narodowego. (s. 34)
Psychoanaliza?
Interpretacja niekompletna lub błędna? Psychoanaliza jest chybionym
narzędziem poznania. Wykorzystywanie tej metody w tak syntetycznych
badaniach, to imputowanie źródłom pewnych cech – zakładamy, że
w danym źródle przewija się konkretny proces przyczynowo-skutkowy,
bo wynika to z naszej współczesnej koncepcji historiozoficznej,
pasującej do naszego światopoglądu. Stosując psychoanalizę, J.
Sowa nie chce dowiedzieć się jak to właściwie było. Historia
powinna być interpretowana przez pryzmat źródeł. Zresztą mamy za
bardzo narodowocentryczne spojrzenie na losy naszego państwa i
narodu, nie widzimy przez to interesu dynastycznego chociażby
Andegawenów czy Habsburgów. Ta perspektywa byłaby ciekawa do
opisania i interpretacji. Sowa jednak z tego rezygnuje na rzecz
wyważania otwartych drzwi. To nie jest próba przepisania faktów i
narracji, tylko historia kleju i nożyczek (przepisywanie tego, co
napisali inni, czyli pozorowanie pracy naukowej), jak określił to
kiedyś Robin Collingwood. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Na tym dziś
kończymy. Ciąg dalszy nastąpi.
SigA
Kotlet cokolwiek nieświeży.
OdpowiedzUsuńA prawda jak oliwa i tak na wierzch niedługo wypłynie i po co się tak "rzucać" nie ma bowiem nic we wszechświecie co by dla ŻRÓDŁA pozostało niewidoczne. Ot cała prawda. Miłych i spokojnych dni życzę, szkoda zdrowia na szarpanie się. :D
OdpowiedzUsuńNikt tu się nie rzuca. Zresztą jaka prawda ma wypłynąć? Odnośnie czego?
UsuńDzieło "Fantomowe ciało króla" zawiera znacznie więcej dziwactw.
OdpowiedzUsuńŻe państwo od zejścia Zygmunta Augusta "przestało istnieć", "zarżnięte przez szlachtę". Kto zatem toczył te wszystkie wojny za Wazów? (w większości zbędne ale to inna sprawa) Marsjanie? A Odsiecz Wiedeńską? Krasnoludki?
Polskie powstania prowokowały Moskwę do większej zaborczości (czy jakoś tak), co ktoś skomentował na https://nowe-peryferie.pl/index.php/2012/11/realne-czyli-polskosc/ "Gdyby Sowa równo ważył rację, to musiałby też stwierdzić, że Ukraińcy nie powinni się buntować przeciwko szlachcie, gdyż ich bunty sprawiły, że Sarmaci stali się jeszcze bardziej zaborczy."
I tradycyjnie "dobry i mądry Jan Kazimierz" w roli proroka https://histmag.org/Banialuki-Pana-Sowy-8713
Wreszcie ! Od dawna czekałem na profesjonalne oranie kocopołów głupiego Jasia Sówki - ale gdzie kolejne odcinki ? Wpis z lipca a tu już prawie zima za pasem...
OdpowiedzUsuń